Czy fizykowi też coś się stało? – zaniepokoiłam się. Może zobaczył coś, czego nie
powinien był zobaczyć, i teraz też leży na dnie jeziora? Przypomniały mi się chaotyczne wypowiedzi Lampego, w których mówił namiętnie o mistycznej emanacji śmierci i o jakimś straszliwym niebezpieczeństwie. Postanowiłam wobec tego pójść do garderoby, żeby sprawdzić, czy jego wierzchnie odzienie jest na miejscu. Najpierw wypytałam pielęgniarza, w czym zazwyczaj chodzi pan Lampe. Okazało się, że zawsze w tym samym stroju: czarnym berecie, kraciastym płaszczu z pelerynką, w kaloszach i z nieodłącznym wielkim parasolem, niezależnie od pogody. Proszę sobie wyobrazić, z jakim przejęciem stwierdziłam, że wszystkie te przedmioty są w garderobie! Przykucnęłam, żeby obejrzeć dokładniej kalosze – czasem z zaschniętych grudek błota można wyrozumieć bardzo dużo: czy dawno buty ostatni raz przebywały poza domem, po jakim gruncie stąpały i temu podobne. W tym momencie rzuciła mi się w oczy ceratowa torba, wciśnięta w ciemny kącik za stojak z kaloszami. Jeśli jeszcze nie zdążyłeś, Ojcze, zajrzeć do torby, zrób to teraz. Jest tam cały komplet dowodów rzeczowych: strój Czarnego Mnicha, buty, w jakich wygodnie się „chodzi po masaż leczniczy kręgosłupa wodzie”, osobliwa latarka, która daje jaskrawe, a jednocześnie rozproszone światło, skierowane na bok i do góry. Jak Ojciec niewątpliwie pamięta, przewidywałam istnienie czegoś w tym rodzaju. W pierwszej chwili pomyślałam sobie: podrzucili. Przestępca podrzucił. Ale potem przyłożyłam kalosz Lampego do podeszwy buta i stwierdziłam, że rozmiar jest ten sam. Stopę ma fizyk maleńką, kobiecą niemal, pomyłki więc być nie mogło. Nagle jakby mi się oczy otworzyły. Wszystko się dopasowało! Zasiłki Czarny Mnich to oczywiście Lampe, zwariowany fizyk. Prawdę mówiąc, nie może to być nikt inny. Powinnam była się domyślić o wiele wcześniej. Myślę, że było tak. Opętany maniakalną myślą o jakiejś „emanacji śmierci”, wydzielanej jakoby przez Wyspę Rubieżną, Lampę postanowił usunąć wszystkich z „przeklętego” miejsca. Z umysłowo chorymi, jak wiadomo, często bywa tak, że szalona jest tylko ich podstawowa idea, przy jej realizacji natomiast potrafią dokazywać cudów zręczności i sprytu. Najpierw fizyk wymyślił sztuczkę z chodzącym po wodzie Wasiliskiem – schowana pod wodą ławeczka, kaptur, przemyślna latarenka, grobowy głos przemawiający do przerażonego świadka: „Idź, powiedz wszystkim. Niechaj pusto tu będzie”, i inne tego rodzaju rzeczy. Pomysł się sprawdził, ale niewystarczająco. Wtedy Lampe przeniósł swój spektakl również na ląd, przy czym tu już doszło do draństwa: śmierci brzemiennej żony pławowego, a potem i jej męża. Szaleństwa tego rodzaju zwykły się pogłębiać, pobudzając maniaka do coraz potworniejszych czynów. O napaści na Aloszę, na Feliksa Stanisławowicza i na pana Matwieja pisałam już Ojcu. Jestem pewna, że wszystko tak się właśnie odbyło. Ale Lampe bał się, że Lentoczkin albo Berdyczowski otrząsną się po straszliwym wstrząsie i przypomną sobie jakiś szczegół, który może naprowadzić na ślad zbrodniarza. Dlatego dalej straszył ich w klinice. Lentoczkin był w rozpaczliwym stanie, wystarczyło mu byle co. Berdyczowskiemu natomiast, który zachował szczątki pamięci i umiejętność posługiwania się mową artykułowaną, Lampe poświęcił szczególną uwagę. Tak wszystko urządził, żeby pana Matwieja przeniesiono do jego pawilonu, gdzie ofiara Wasiliska znalazła się pod stałym nadzorem samego Czarnego Mnicha. Straszenie Berdyczowskiego było dla fizyka rzeczą najprostszą w świecie. Starczyło wyjść na zewnątrz, stanąć na szczudłach, postukać w okno na piętrze – i po wszystkim. I jeszcze przypomniałam sobie, że kiedy wkradłam się do sypialni Berdyczowskiego, łóżko Lampego było puste. Pomyślałam, że pracuje w laboratorium, w rzeczywistości zaś w tym czasie znajdował się na zewnątrz, przebrany za Wasiliska szykował się do kolejnego przedstawienia. Kiedy niespodziewanie dla niego wydostałam się przez lufcik i zeskoczyłam na ziemię, jemu nie pozostało nic innego, jak ogłuszyć mnie ciosem drewnianej żerdzi. O tym właśnie chciałam Ojcu opowiedzieć, kiedy ośmieliłam się zajrzeć do pokoju. Przepędził mnie Ojciec i słusznie zrobił. Wyszło na lepsze.